piątek, 27 lutego 2015

Dobre przeplatane złym...

Tak to już czasem w życiu bywa, że dobre chwile przeplatają złe. Wymyślając nazwę dla tego posta stwierdziłam, że przestaniecie do mnie zaglądać w końcu - tak tu ostatnio jęczę. No muszę... Bo inaczej się uduszę.

Dokładnie dziś, w piątek, minie tydzień od kiedy odeszła ode mnie moja psia emerytka - czarna Zmoreczka. Cały poprzedni tydzień jej doglądałam. A ten tydzień... No cóż. W tym tygodniu miałam moją małą żałobę. Ktoś sobie pomyśli - co za durna baba? Żałoba po psie? A no tak. Taki już ze mnie wariat. Oszczędzę Wam szczegółów dotyczących przebiegu choroby... Do końca była moim najukochańszym psem pod słońcem. Do końca pozostała świadoma, do końca domagała się nieśmiało drapania i głasków. Aż przyszedł ten czas. Usypiać, czy nie usypiać? Byliśmy z nią u różnych specjalistów, pytaliśmy wielu osób i wszyscy, obiektywnie - uśpić. Decyzja zapadła w poprzedni czwartek. Jakoś sobie to w głowie poukładałam, że ludzi się nie usypia, ale psa można i z ciężkim sercem zadzwoniłam do zaprzyjaźnionego weterynarza, który miał ją uśpić następnego dnia, u nas w domu. Godziny zero wyczekiwałam przy niej. 10 minut przed przyjazdem lekarza odeszła sama. Nawet teraz ryczę jak bóbr! Oszczędziła mi po prostu wyrzutów sumienia związanych z eutanazją...



Postowe rozmyślania, po krótkim wstępie, miały płynąć w trochę innym kierunku. Wiele z Was (może i Wielu, jeśli czyta to jakiś On) zastanawiało się na pewno - kupić, przygarnąć? Chciałam przestrzec moich Czytelników przed kupowaniem tanich szczeniąt z pseudohodowli... Zarówno mopsia Alina, jak i Zmoreczka były odebrane właśnie z takiego pseuduhowa! Służyły do produkcji szczeniąt - co rok to prorok, a raczej co pół roku... Zaniedbane, z wieloma schorzeniami, z pazurami, których długością zachwyciłaby się niejedna wielbicielka tipsów, z zaropiałymi oczyskami, grzybem w uszach i nie tylko, z wieloma bliznami po cesarkach przeprowadzanych w spartańskich warunkach, z listwami mlecznymi do samej ziemi, rodziły szczeniaki, aby zadowolić swoich właścicieli! 

Trzeba pamiętać, że jedynym prawdziwym związkiem kynologicznym jest FCI! Żadne kennelcluby czy inne gromy. I choć nie można wszystkich hodowców tanich szczeniaków wrzucać do jednego wora, to większość z nich to po prostu bezduszne osoby, nastawione tylko na zysk i nie mające za grosz empatii dla naszych braci mniejszych.

A co w sytuacji, w której chcemy buldoga, mopsa, ratlerka, labradora czy innego stwora, a nie bezrasowca? Jeśli nie mamy wystarczających funduszy - możemy obdzwaniać wszystkie schroniska w poszukiwaniu tego jedynego lub poszukać odpowiedniej fundacji zajmującej się ratowaniem konkretnej rasy. 
Alina i Zmorka świadczą o tym drugim rozwiązaniu. Chciałam kiedyś kupić szczeniaka buldoga i przypadkiem trafiłam na stronę SAB (Stowarzyszenie Adopcje Buldożków). Urządzaliśmy się już z Dawidem na swoim, więc nie mieliśmy za bardzo pieniędzy. Zaczęłam dociekać - czemu te niektóre szczeniaki są takie tanie, a inne drogie. SAB dostarczył mi odpowiedzi. 


Stwierdziłam, że możemy przygarnąć nawet starszego psa i tak pod naszą opiekę trafiła Zmorka. Wystraszona, wychudzona, spragniona miłości i bliskości człowieka, z kręgosłupem powykrzywianym od wielokrotnego macierzyństwa. Nie umiała chodzić po schodach, jadła tak łapczywie, że się krztusiła! Bała się dosłownie wszystkiego - drzwi, odkurzacza, zmiotki, smyczy, wycieraczki, o człowieku już nie wspominając. Nie zna psiej miłości ten, kto nie przygarnie jakiejś psiej bidy. Czemu? Bo warunki w pseuduhowie są zazwyczaj straszne. Niech Was nie zmylą te piękne zdjęcia w domu, z rodziną... Psy najczęściej są trzymane w klatkach, często poustawianych piętrowo, nie są wyprowadzane na spacery, więc wiadomo co dzieje się wewnątrz tych małych więzień - luksusem jest, jeśli klatka ma wyścieloną podłogę! Są głodzone, spragnione, zaniedbane. Kiedy trafiają do normalnego domu, z pełną miską, z miękkim wyrem, kiedy ktoś poświęca im uwagę - takie stworzenia odpłacają się bezgraniczną miłością i przywiązaniem!





Zmorka trafiła do nas mając około 10 lat (tak na dobrą sprawę to nie wiadomo - zęby mówiły, że ma jeszcze więcej, ale długo wegetowała w złych warunkach). Jak na buldoga - to bardzo dużo. Alina jest młodym psem, tak więc można przygarnąć i psią młodzież, często nawet szczeniaka. 

Bardzo gorąco polecam Wam adopcje. Ze schroniska, z wszelkiego rodzaju organizacji. Popieram też w 100% sterylizację psów nierodowodowych (bez rodowodu FCI rzecz jasna) - i ze względów zdrowotnych, i dlatego, że dzięki niej mniej psów będzie trafiało do schronisk, do organizacji ratujących zwierzęta. 




Post z ramą tv odszedł na dalszy plan. 

Dziękuję za komentarze pod ostatnim postem - poczytam i poodpisuję! Pozostając w psiej tematyce, w następnym poście pokażę Wam, jak zrobić psie łóżko:




Do napisania,
zadumana Katarzyna.

niedziela, 15 lutego 2015

Meble za grosze

Dziękuję za komentarze pod poprzednim postem. Systematycznie na nie poodpisuję. Niestety, ale miałam znów ciężki tydzień. Tym razem za sprawą mojej psiej emerytki Zmorki. Ma poważne kardiologiczne problemy... Wymaga stałej opieki. Błogosławiona praca w domu po raz kolejny.

Litery na kuchennej półeczce zostały białe, zgodnie z Waszymi sugestiami:)

Dziś znów będę się chwaliła moim fuksem do tanich i ładnych (przynajmniej dla mnie:) mebli. W dwa tysiące trzynastym upolowałam na gumtree komodę i witrynę. Komoda miała uszkodzone prawe drzwiczki (nie domykały się). Obydwa meble były masakrycznie porysowane, gdzieniegdzie byli właściciele "ozdobili" je dziurami, poodparzali. Ogólnie to chyba nie mieli na ich sprzedaż nadziei - stąd śmiesznie niska cena (1/6 ceny sklepowej). Kto zgadnie z jakiego sklepu pochodzą meble? Oczywiście nie mam zdjęć przed...






Długo się nad ich kupnem nie zastanawialiśmy. Mieliśmy już dość trzymania książek, gazet i innych dupereli w kartonach. Podobał mi się ikeowski komplet Liatorp, ale nie było pieniędzorów. Lubię też serię Hemnes, ale witryna nie utrzymałaby ciężaru książek. Zainspirowana niektórymi blogami nie chciałam iść na łatwiznę i kupować gotowców - szukałam więc okazji, no i się trafiła.






Dla zastanawiających się skąd są te meble - pierwotnie były ciemne. Poniższe dwa zdjęcia oczywiście pochodzą z serwisu Sprzedajemy i nie są mojego autorstwa. Przedstawiają meble w dużo lepszym stanie, niż te, które kupiłam ja:)




W tym tygodniu trochę się poleniwiłam wnętrzarsko. Czeka na mnie farba magnetyczna i tablicowa, ale doszłam do wniosku, że zanim pomaluję kawałek ściany na czarno - muszę pomalować mieszkanie na biało - mamy takie brudne ściany... 

Odświeżyłam świeczniki. Znudziła mi się ich biel. Teraz są w nowej, pastelowoszarej szacie:)


Ozdobiłam litery papierem scrapowym:


Przy okazji zakupów do pracy kupiłam domek na herbatę. Mnie on przypomina bardziej wiejski wychodek z serduszkowymi drzwiami:) Pomalowałam go tą samą farbą co świeczniki. Dawidowi się nie podoba, że nie jest on dokładnie pokryty farbą, ale takie było zamierzenie "artystki":)


Co jakiś czas do łask powracają moje sznurki. No mam do nich słabość:) Uważam, że fajnie wyglądają jako ozdoba... 


Przypomniałam sobie również o naszej róży jerychońskiej, inaczej zwanej zmartwychwstanką. Na poniższym zdjęciu jeszcze zasuszona. To kolejna ciekawa roślina z mojej kolekcji. Pod wpływem wody robi się zielona, rozwija się i ożywa. Kiedy mi się znudzi po prostu przestaję ją podlewać i chowam do jakiegoś pojemnika.


W następnym poście, który ma dotyczyć naszej ramy tv, pokaże jak się rozwinęła i zazieleniła:)

Planuję kupić tapetę na ścianę za komodą i witryną. Zrobiłabym to już dawno, ale nie wiem jaki ma mieć kolor. Podobają mi się babciowe, kwiatowe, miętowe, pastelowe różowe, ale nie chciałabym narzucać koloru przewodniego w naszym minisaloniku. Chyba musi to być kolor neutralny, ale raczej nie ecru. Może jakieś szarości? Jak myślicie? Wasze rady są dla mnie bardzo cenne.

Pozdrawiam,
Kaśka.

niedziela, 8 lutego 2015

Lubię polskie...

Lubię polskie napisy. Pewnie to z racji studiów, które jeszcze morduję, a na które kompletnie nie mam czasu przez pracę. Szkoda trochę, bo kocham język polski, ale cóż. Takie życie. Pełne wyborów, mniejszych i większych kompromisów.

Myślę, że na polskim rynku wnętrzarskim jest ogromna nisza związana właśnie z wszelkiego rodzaju przedmiotami z polskimi napisami, więc do dzieła kobietki pełne pasji i zapału. Firma z fajnymi polskimi literkami - z drewna, styroduru, styropianu i innego anu i uru, z poszewkami na poduszki z polskimi napisami, wystrzałowymi metalowymi tabliczkami z polskimi sentencjami. Czemu nie?:) Ah, żeby doba miała przynajmniej 48 godzin, to już bym tu traciła paluchy na jakiejś krajzadze (tak naprawdę to nie wiem jak się nazywa takie urządzenie, którym by można było ciąć w drewnie te nieszczęsne litery:).



Literki - właśnie ze styroduru - wyciął pewien Pan Piotr, którego z Dawidem często mordujemy naszymi szalonymi wizjami.
Na zdjęciach nowe półeczki, już pomalowane. Teraz kuchnia jest taka pełna, wykończona na pierwszy rzut oka - strasznie mi przeszkadzała ta ziejąca nad lodówką dziura. Połączyliśmy z Dawidem przyjemne z.... ładnym:) i mam teraz miejsce w kuchni, gdzie mogę wyeksponować swoje durnostrojki.





Moje łosie rogi (płaskla) zmieniły miejsce zamieszkania - mam nadzieję, że się nie zmarnują... Dla wszystkich niewtajemniczonych: mój kwiatuch nie jest zakurzony! Porastają go specjalne włoski, których nie można odkurzać (ghm... więc chyba jednak trochę jest:). Bardzo polecam tę roślinę wszystkim kwiatkolubnym. Płaskla to oryginalna ozdoba, choćby ze względu na te włosy lub zasychające liście przyziemne, chroniące korzenie i niedopuszczające do przesuszenia podłoża.


A Wy? Lubicie polskie napisy? Czy może gustujecie w tych obcojęzycznych? Znacie jakieś sklepy z fajnymi gadżetami w polskim wydaniu? Na jaki kolor mam pomalować litery? Myślałam o czarnym...

Pozdrawiam i do napisania,
K.

środa, 4 lutego 2015

Kuchenny kamuflaż

Nie zna życia ten kto nie miał przyjemności maskować chociaż jednej rury w swoim mieszkaniu! Jak już wcześniej wspominałam, mieszkamy w starym budownictwie, więc rur do oswojenia - począwszy od spiro, poprzez rury gazowe, a skończywszy na kaloryferowych - jest co niemiara. Dzisiejszy post dotyczy prostego sposobu na zamaskowanie niechcianych "ozdób" w kuchni.

Początkowo chcieliśmy zafundować sobie przedściankę z karton-gipsu, ale po konsultacjach ze specjalistami od piecyków gazowych stwierdziliśmy, że jest to ryzykowne. W razie awarii gazowej instalacji trzeba jakoś dostać się pod ten karton-gips... Już nawet pogodziłam się ze świadomością, że moje meble kuchenne będą zwieńczone tymi szkaradami, aż pewnego pięknego dnia (podczas wypadu do Ikei) mnie olśniło - kupiłam wielkie pudła:) Jak zwykle oczywiście chciałabym inny nadruk, ale ten - kwiatkowy babciowy - nawet pasuje do mojej kuchenki (oczywiście stale wypatruje tego idealnego wzoru).







Większość pudeł jest oczywiście podziurkowana jak ser szwajcarski. 


Myślałam, że będzie je trudno utrzymać w czystości, tymczasem wystarczą wilgotne, kuchenne ścierki z Biedry i cały tłuszcz, który zwykle osadza się na szafkach, znika. Jedynym minusem są te ciemne maziaje wewnątrz pudełka (widoczne na zdjęciu - robią się po przetarciu), ale sądzę, że zabezpieczenie folią introligatorską załatwiłoby sprawę.

Myślę, że gdybym miała do wyboru ścianę za szafkami bez rur, pustą i taką zasłoniętą pudłami, to wybrałabym tę pierwszą - byłoby tak przestrzenniej, jaśniej. Ale jak się nie ma tego, co się lubi, to się lubi to, co się ma. Przynajmniej na razie.

Drugą rzeczą, którą musieliśmy jakoś ukryć jest piecyk gazowy:



Oczywiście zastosowaliśmy się przy tym do wszelkich zasad bezpieczeństwa, bo przecież z gazem żartów nie ma... Wystarczyło troszkę przerobić szafkę - wycięliśmy kawałek jej dołu i góry, ażeby zachować cyrkulację powietrza.



Pudło nad piecykiem jest również bez dna i praktycznie bez wieczka.


Planujemy jakoś upiększyć wnętrze szafki z piecykiem, ale jak na razie pomysł się jeszcze nie wykrystalizował. Chciałabym chyba taką minipółeczkę z lewej strony. Dziś w tej dziwacznej szafce - oprócz piecyka oczywiście - mieszkają napoje, soki, oleje i inne mało reprezentacyjne butle.

Zastosowaliśmy jeszcze kilka takich maskałatów w naszym gniazdku. Na pewno się nimi pochwalę. 

Dziękuję za komentarze pod poprzednimi postami. Motywują do dalszego pisania:)

A Wy? Macie takie miejsca do ukrycia? Jak sobie z nimi radzicie?

Pozdrawiam,
do napisania:)