sobota, 31 stycznia 2015

"Idź do kuchni"

No właśnie. Dziś, zgodnie z obietnicą, pójdziemy do kuchni. Śmiejemy się z moim Przedmałżonem z tego wyrażenia "idź do kuchni", gdyż nasze mieszkanie jest tak wielkie, że stojąc w łazience - najbardziej od kuchni oddalonym miejscu - mamy rzut beretem do pomieszczenia, które dziś pokazuję. Mimo tego małego metrażu, mieszkanie jest bardzo ustawne. Mama coś przebąkuje o większym lokum, ale ja nie wyobrażam sobie zmiany na dzień dzisiejszy. Przecież jeszcze tyle do zrobienia tutaj... Jest jeszcze drugi powód - jak sięgnę pamięcią do czasu, w którym były montowane wszystkie podłogi, płytki, burzone ściany, to mnie głowa boli:) Mieszkamy w starym budownictwie, ale nasze gniazdo zostało kupione w stanie deweloperskim - gołe ściany, podłogi, brak kontaktów. Także mogłam poszaleć. Może to i dobrze, bo nie odkładałam remontu łazienki na kiedyś. Wszystko wygląda tak, jak chcieliśmy. No. Prawie wszystko, bo a to upodobania się troszkę zmieniły, a to finanse. Samo życie;)

Oto nasza kuchenka:


Miała być retro oczywiście. Teraz kupiłabym trochę droższy piekarnik, gdyż szwankuje w nim czasem pokrętło, co jest dosyć uciążliwe. Płyta grzewcza pochodzi z tej samej firmy i nie mam jej nic do zarzucenia.

A oto i lodówka. Jest przepiękna. Oczywiście śnił mi się po nocach smeg i pewnego pięknego dnia wpadłam na pomysł, aby poszukać w internetach lodówki retro, no i znalazłam właśnie ją. Myślałam o czarnej, ale uznałam, że pomniejszyłaby kuchnię wizualnie. Poza tym - pierwszy był piekarnik ecru, więc padło na kremową lodówkę. Od znalezienia do kupienia minęło trochę czasu, ale się doczekałam!




Nad lodówką będą jeszcze półki w kolorze blatu. Nawet już niedługo się nimi pochwalę, bo mamy materiały.

Poniżej mikrofalówka. Prezent na gwiazdkę od mojej Mamy. Kupiliśmy dopiero w zeszły weekend, o czym pisałam w poprzednim poście:) Myślałam, że będę musiała się obejść bez tego urządzenia, ale znalazłam retro. 




W czym trzymacie płyn do mycia naczyń? Ja mam fioła na punkcie dozowników. W łazience też wszystko jest zdozownikowane i pooznaczane wstążkami, żeby wiedzieć, gdzie szampon, a gdzie płyn do kąpieli:)
Marzy mi się jeszcze dozownik do mydła w kuchni z czujnikiem ruchu, ale nie mogę znaleźć ładnego....





Chciałabym też wymienić pojemniki na herbatę i cukier na metalowe - poszukiwania trwają. Jak zwykle mam pińćset dylematów. Przede wszystkim KOLOR.




A tutaj żartobliwa autorefleksja:)))) Może i nie zatruję, ale powinnam częściej gotować. Tłumaczę sobie, że nie mam czasu, ale takie tłumaczenie to podobno żadne tłumaczenie... Ramkę przykleiłam na taśmę dwustronną, żółtą, także może wędrować po innych kątach bez robienia dziur.




Poniższe zdjęcie pokazuje wiekowe rzeczy - rok po śmierci babci dokonałam w jej domu małego szabru. Zabrałam starą wagę, niebiesko-białe kubki wiszące na relingu i słoiki. Na wsi się kurzyły, tylko w lato ktoś je podziwiał, a u mnie codziennie cieszą oko.


Zastanawiałam się długo - odnawiać wagę, czy tego nie robić. Ciut pordzewiała, jest trochę poobijana, ale stwierdziłam, że zostanie taka - nadgryziona zębem czasu. Dodałam jej tylko miskę z lidlowskiej wagi.

Na koniec jeszcze dwie fotki łupów.
Pierwsza to puf. Kupiłam go na przecenie w Stonce. Czeka na małą przeróbkę, bo na dzień dzisiejszy nie bardzo pasuje. A może zamówię szarą sukienkę na ektorpa? Chciałam od początku szarego, ale trafiła się okazja i jest kawowy. Zdjęcie wyszło nieco artystycznie. Planowałam pochwalić się drugim psem, ale Zmorka - w przeciwieństwie do Aliny - to niemedialna psina, więc uciekła (pies widmo:). Nie lubi się staruszka pławić w blasku fleszy. 




A druga to ciuchlandowy chodniczek w kuchni.





Mam nadzieję, że nie zanudziłam Was tym długaśnym postem!

Przyszły tydzień planuję pracowity. Z wnętrzarskich poczynań:
- malowanie farbą tablicową i magnetyczną pewnej ściany,
- półki nad lodówką,
- intensywne poszukiwania obudowy starego telewizora (może ktoś ma na sprzedaż?),
- poszukiwania materiałów na ozdobę ściany nad łóżkiem w sypialence.


Pozdrawiam, dziękuję, że zaglądacie....
I do napisania:)

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Dobry czy zły?

Sama już nie wiem, jaki był ten ostatni tydzień. Mam taką tendencję, zdaje się stresogenną, ażeby określać, czy miniony tydzień mogę zaliczyć do udanych, czy też nie.... Dużo, dużo czynników na to wpływa.

Poprzedni tydzień miał być bardzo udany. Zaplanowałam sfinalizowanie wielu zamówień w pracy. W planach były też odwiedziny u koleżanki w stolicy i zakupy z Narzeczonym. Jakie? Oczywiście wnętrzarskie... Plany planami, a tu katastrofa! Zepsuła się w moim miniwarsztacie drukarka - urządzenie, bez którego praktycznie nie mogę pracować... Wizja pracowitego tygodnia zwieńczonego przyjemnościami się nie spełniła. Jestem trochę pracoholiczką, więc przybiło mnie to niemiłosiernie. Śmiało mogę stwierdzić, że znalazłam się w otchłani rozpaczy niczym Ania z Zielonego Wzgórza:) Drukarka trafiła do niezawodnego Pana Serwisanta, a ja nie miałam co ze sobą zrobić. Powstało więc pudełko na przydasie:








Pudełko zrobiłam z tektury introligatorskiej, oklejonej białym brystolem oraz papierem scrapbookingowym. Całość zabezpieczyłam folią introligatorską, co by można było ścierać komfortowo kurz. Dodałam też metalowe narożniki. Troszkę wzorowałam się na pewnych znanych pudełkach. Na pewno wiecie na jakich;) W planach jest jeszcze ciut większe od tego, które pokazałam, ale to dopiero za jakiś czas, bo muszę nadgonić zaległości w pracy.

Na szczęście udało mi się pogodzić kraksę w pracy, wypad do koleżanki i zakupy. Ile mam Wam do pokazania! Kupiłam mikrofalówkę pasującą do lodówki i kuchenki, zegar ścienny na życzenie mojej Mamy - kiedy nas odwiedza to za każdym razem skiełczy, że "co to za dom bez zegara". A ja po prostu czekałam na odpowiednią okazję. Marzył mi się od dawna taki wielki ikeowski, ale za każdym razem szkoda było kasy, no i koniec końców kupiłam podobny dużo taniej w TK MAX. Z zakupów przytaszczyliśmy też z moim przedmałżonem materiały na wykończenie szafy w przedpokoju (tak tak - szafa jest w 100% naszej roboty:). O świeczkach i innych pierdołkach już nie będę pisała. Skończyło się jak zwykle - wyszliśmy sporo poza zakupową listę. Chyba muszę pochwalić tego mojego Dawida. Jest nad wyraz cierpliwy i jako głowa naszego mikrodomu bardzo wyrozumiały. Co prawda ja jestem trochę szyją tej głowy, ale ta ostatnia się chyba już pogodziła, że wolę od nowych jeansów jakiś gadżet do domu (to też chyba nie jest za bardzo zdrowe, ale nigdy nie byłam dobra w odnajdywaniu złotego środka...). W następnym poście pochwalę się wspomnianą wyżej mikrofalą. Planuję pokazać też moją lodówkę i kuchenkę;)

A tymczasem, dla zrównoważenia tych moich wypocin, jeszcze zdjęcia pięknego zapachu do domu, który rzutem na taśmę wypatrzyłam w TK MAX:




Jak Wam się podoba moje pudełko? Też często poszukujecie takiego w odpowiednim kolorze, czy z odpowiednim wzorem i jesteście rozczarowane, że takowego nie ma? Jeżeli tak - to do dzieła! 

Odurzona zapachem kwiatu bawełny pozdrawiam i do napisania:)


sobota, 17 stycznia 2015

Nie taka komoda straszna... jak ją pomalują!

Dziś słów kilka o komodzie. Niechcianej, podziurawionej. Wypatrzyłam ją na olx - na zdjęciu kiepskiej jakości, w otoczeniu ścian wyłożonych boazerią i ciemnych, smutnych mebli. Kupiłam ją za 100 zł (utargowałam 50 na poczet szpachli do drewna). O dziwo, mimo licznych dziurek i dziurzysk, takich na 2 palce, komoda nie miała stukotkowych lokatorów. Szczególnie spodobał mi się w niej koronkowy dół, przeszklone mniejsze szuflady, no i oczywiście lokalizacja - moja mieścina Otwock!


Komoda wyglądała tak:







O tym, że masa szpachlowa do drewna, ładny odcień białej farby i papier ścierny mogą zdziałać cuda nie muszę chyba większości z Was pisać...


 Po metamorfozie wygląda tak:



Pomocnica Alina też się załapała na foto:



Na poniższym zdjęciu również witrynka. Kupiłam ją na allegro za 200 zł. Była nieco mniej zniszczona od komody (prawie w tym samym odcieniu), ale miała ślady po drewnojadach - i znów z pomocą przyszła szpachla. Po wprowadzeniu przeciwkornikowego preparatu załatałam liczne dziury po szkodnikach i voila. Niestety, ale nie mam zdjęcia przed:( Szukałam jej baaardzo długo. Prawie dwa lata. Już miałam kupować nową, dużo droższą, ale coś mnie tknęło i poczekałam jeszcze troszkę (całe szczęście!). Kolejny raz przekonałam się, że warto poczekać na ten wymarzony mebel. Przede wszystkim chciałam, aby była głęboka i żeby miała gzymsiki oraz szprosy. 






Wydaje mi się, że komoda razem z witrynką tworzą ładny komplet. Szczególnie pasują do siebie witrynkowe gzymsiki i ranty blatu komody:





Kusi mnie, żeby i blat pomalować na biało - na dzień dzisiejszy jest tylko przetarty drobnym papierem ściernym. Jeżeli ktoś tu zajrzy, to bardzo proszę o komentarz w tej sprawie - malować, czy nie?:)

Szczególnie podobają mi się w niej te cudaczne, małe, przeszklone szuflady. Dzięki nim co jakiś czas mogę urozmaicać jej wygląd - raz ma szuflady miętowe, kiedy indziej szare lub w romantyczne różyczki.




Wkładanie papieru jest możliwe dzięki przegródce oddzielającej szkło od zawartości szuflady:





Na koniec jeszcze dwa wnętrzarskie drobiazgi, które kupiłam ostatnio. Pierwszy z nich to słój - może być na ciastka, cukierki. U mnie akurat ze świecą i perełkami:


oraz... sikający pies:)))



Kupiłam tego teriera (chyba terier, prawda?) w ciuchlandzie w Warszawie, niedaleko Uniwersamu Grochów. Będę tam zaglądała częściej, bo mają fajny dział ze starociami:) Kolejna dostawa towaru w ten poniedziałek;)



Standardowo - proszę o jakiś komentarz, żebym wiedziała, że nie produkuję się sama dla siebie!:)
Pozdrawiam!




piątek, 9 stycznia 2015

Już się nie mogę doczekać...

Zaraz po Bożym Narodzeniu niecierpliwie wypatruję wiosny. Śnieg za oknem cieszy mnie tylko do świąt. Od stycznia zaczynam powoli planować jakie kwiatki posadzę na balkonie (tam to panuje dopiero kwiatowa dżungla!) i na wsi, wkoło domu mojej świętej pamięci Babci.




.




Na zdjęciach nowy nabytek - cyklamen - oraz tiulowe pompony mojej produkcji. Pomponiki uważam za bardzo wdzięczny materiał do wystroju wnętrza. Często w sieci czytam, że sprawdzają się one głównie w pokojach dziecięcych, ale według mnie równie dobrze wyglądają w salonie czy na balkonie - lekkie, puchowe, niczym chmurki, nadają nieco żartobliwy ton nawet najpoważniejszej aranżacji.












Tiulowe pompony na stałe zamieszkały w ikeowskiej szklarence w przedpokoju - nie mamy w tym pomieszczeniu okna, więc zdjęcia nie są dobrze doświetlone:(













Post powinien się raczej nazywać "różowo mi". Pompony miały się wpisać właśnie w kolorystykę przedpokoju - czarny, różowy i biały.  Biały kolor zastąpiłam jednak jasnoszarym, aby był bardziej widoczny na tle ścian oraz blatu stolika (stolik zmontowałam z nóg maszyny Singer kurzącej się niegdyś w piwnicy Rodziców mojego narzeczonego i z blatu wykonanego na zamówienie w lokalnym zakładzie). Różowe w naszym miniprzedpokoju są ikeowskie pudełka oraz tapeta, którą wytapetowałam wnękę po wejściu do kuchni. Tę ostatnią kupiłam na wyprzedaży w Leroy Merlin. Jest to tapeta dziecięca (nazywała się Hello Kitty;), co oczywiście mi w ogóle nie przeszkadzało. Zakochałam się w tych paseczkach od pierwszego wejrzenia i jak się później okazało - stało się dobrze, gdyż Ikea do swego asortymentu wprowadziła pudła z różowymi i białymi paskami!
Bałam się trochę, że będzie za różowo, ale czerń nóg Singera, rurek, "żyrandola", wsporników oraz ramy lustra zrównoważyła słodycz różu. Co do oświetlenia - jest to tak naprawdę lampa ogrodowa i bardzo polecam to rozwiązanie, gdy w kieszeni pusto, oraz gdy już mamy dość wiszącej na przewodzie, gołej lampki;)

Do napisania;)